środa, 25 kwietnia 2012

Kto dowodził TU-154M, czyli kolejne zadanie dla prokuratury

GW ujawniła, że generał Janicki stanął przed prokuratorem, ponieważ 8 kwietnia udzielił „Gazecie” wywiadu. Informacje, które przekazał w wywiadzie były na tyle interesujące, że prokuratura postanowiła osobiście je zweryfikować.

Generał podobno m. inn. zeznał, że on sam nic nie wie o samej kłótni pomiędzy generałem Błasikiem, a kapitanem Protasiukiem i na dodatek inni także niczego nie słyszeli, ale wg niego, do rozmowy jednak doszło.
Okazuje się, że zeznania Janickiego są pierwszym dowodem w śledztwie dotyczącym wyjaśniania wątku ewentualnych nacisków na pilotów, ponieważ wydarzenia przed wylotem prezydenckiego tupolewa mogą okazać się kluczowe dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy.
 
Chciałbym zatem dowiedzieć się, czy inne osoby, które regularnie udzielają wywiadów w mediach i posiadają podobną, jak Janicki wiedzę, zostaną również wezwane przez prokuraturę.
 
Powinniśmy oczekiwać, że prokuratura wezwie na przesłuchania kolejnych świadków, którzy co prawda nic nie widzieli i nie słyszeli, ale ich zeznania mogą okazać się kluczowe do wskazania, kto naprawdę odpowiada za spowodowanie „…nieumyślnego  sprowadzenia katastrofy  w  ruchu powietrznym …”
 
Kandydatów jest wielu, ale jednym z najważniejszych jest świadek pułkownik Latkowski.
 
Już w grudniu zeszłego roku, przed surowym obliczem Justyny Pochanke, oświadczył on że „…Dowódcą  tego  samolotu  nie  był  kapitan  Protasiuk,  ale,  zgodnie  z  regulaminem  wojskowym, generał  Błasik.  I  to  on  dał  decyzję  na  lądowanie,  nawet  jeśli  nie  bezpośrednio,  to  nie  zabraniając  dawał  przyzwolenie  na  łamanie  zasad  i  regulaminu  lotów …”
 
Z zeznania świadka wynika zatem, że kapitan Protasiuk naruszył regulaminy słuchając generała Błasika - który nic nie mówił, a generał Błasik naruszył regulaminy – nic nie mówiąc.

Inny kluczowy świadek, kapitan Stefan Gruszczyk, który w styczniu tego roku objaśniał w TVN24 szczegóły raportu MAK, mówił także o tym, co mogło - jego zdaniem - dziać się z kapitanem Arkadiuszem Protasiukiem podczas lądowania Tu-154M 101. Jego zdaniem, kapitan "… mógł  nie  słyszeć  co  się  do  niego  mówi …".
 
Nie należy się temu dziwić - skoro generał Błasik nic nie mówił, to kapitan Protasiuk "mógł  nie  słyszeć  co  się  do  niego  mówi".
 
Kolejnym wątkiem do zbadania przez prokuraturę powinna być sprawa wyboru lotniska, na którym miał lądować TU-154M.Nieocenioną pomocą służy po raz kolejny płk Latkowski, który w grudniu zeszłego roku, zeznając przed coraz bardziej surowym obliczem Justyny Pochanke oświadczył:
 
„… Kolejnym  błędem  była  decyzja  załogi  o  lądowaniu  na  małym,  przestarzałym  i  nieużywanym  smoleńskim  lotnisku …
 
Z powyższej wypowiedzi wynika, że plan lotu przewidywał lądowanie na dużym nowoczesnym i używanym lotnisku, a tylko samowola Błasika i Protasiuka doprowadziła do zmiany planów.
 
Kandydatów do składania zeznań nie zabraknie, prokuraturze może nie starczyć czasu na przesłuchanie wszystkich.
Ale bądźmy dobrej myśli, prokuratura ma dużo czasu – przecież ciągle czeka na dokumenty.
 
----------------------------
 
Od ponad roku obserwujemy, w jaki nowatorski niewątpliwe sposób wyznaczane są standardy prowadzenia śledztwa.
Kiedyś zadałem pytanie, czy prokuratura oprócz czekania na dokumenty robi coś jeszcze w sprawie wyjaśnienia zdarzeń z 10 kwietnia 2010 roku?
 
Okazuje się, że tak.
 
Przesłuchuje „kluczowych” świadków, którzy wiedzę swą czerpią z wytycznych zawartych w SMS-ie:
 „Katastrofę  spowodowali  piloci,  którzy  zeszli  we  mgle  poniżej  100 metrów.  Do ustalenia  pozostaje,  kto  ich  do  tego  skłonił.”

piątek, 20 kwietnia 2012

Nieudany eksperyment TU-154M 102

Niepowodzeniem zakończył się eksperyment z udziałem TU-154M 102. Samolot odchodząc na drugi krąg nie rozbił się, a powinien. Tak wynika bowiem z raportu MAK, opracowanego przez rosyjskich „ekspertów”.

Zniechęcony takim obrotem sprawy jest kpt. Gruszczyk, mówiąc na antenie TVN24:
- To taka trochę lipa.

Wyjaśnił co prawda, że:
 
- Chodzi przede wszystkim o to, żeby robić taki eksperyment, trzeba doprowadzić do sytuacji, żeby ten samolot w czasie eksperymentu miał maksymalnie zbliżone warunki, wszystkie warunki pogodowe - takie jak temperatura, wiatr, kierunek wiatru, ciężar samolotu,
 
ale zapomniał dodać, że do udanego eksperymentu potrzebna jest jeszcze co najmniej obecność w „wieży” ruskich kontrolerów.
Nie udało się również potwierdzić wersji zamachu, ponieważ dobór składu pasażerów nie gwarantował zainteresowania nimi potencjalnych zamachowców.
Niespełnienie powyższych dwóch warunków – zupełnie niezależnie od pozostałych - uniemożliwiło pomyślne przeprowadzenie eksperymentu.
 
Kapitan Gruszczyk podsumował:
- Jestem zdziwiony, czego tak naprawdę ta komisja szuka.
 
Mogę rozwiać wątpliwości kapitana.
 
Komisja szuka odpowiedzi na następujące pytanie:
- Jak to się stało, że samolot TU-154M, z 96 osobami na pokładzie, wyleciał z lotniska Okęcie 10 kwietnia 2010 roku i nigdy już na to Okęcie nie powrócił?
 
Możemy jednak być pewni, że TA komisja nigdy nie znajdzie odpowiedzi na to pytanie.
 
Ale historia jeszcze się nie zakończyła.

niedziela, 15 kwietnia 2012

O cierpliwości, czyli najdłuższe śledztwo nowożytnej Europy

Historie są różne. Niektóre opowiadają o miłości, inne o nienawiści. Są historie radosne i smutne. Te najbardziej wzruszające są o przyjaźni i wierności. Ale ta jest o czymś innym … o cierpliwości.
 
***
 
Był sobie prokurator. Na imię miał Zbigniew. I miał przyjaciela. Poznali się, kiedy był jeszcze młodym asesorem. Przyjaciel Ireneusz nauczył go jak poruszać się w skomplikowanym świecie prokuratury. Czasem chodzili razem na piwo i podczas tych spotkań - w bardzo luźnej i przyjacielskiej atmosferze - wymieniali się doświadczeniami wyniesionymi z prowadzonych śledztw.
 
Mijały lata, aż nadszedł pamiętny 10 kwietnia 2010 roku. Od tego czasu, z nikomu nieznanych prokuratorów stali się postaciami medialnymi. Musieli chodzić na konferencje prasowe, odpowiadać na dziesiątki – nierzadko trudnych – pytań.
Ale na tę okoliczność wypracowali jedną skuteczną metodę.
Ta metoda nazywała się „Czekamy na dokumenty”.
 
Mijały kolejne lata. Dzięki niestrudzonemu ministrowi obrony, armia polska została zredukowana do gabinetu ministra i jego osobistej sekretarki. Granic Rzeczpospolitej chroniła firma ochroniarska „MilitaRus”, w której udziały mieli jacyś biznesmeni z Wysp Dziewiczych. Nikt nie sprawdził kim byli, ponieważ nikomu ta wiedza nie była potrzebna.
 
W związku z likwidacją armii, zlikwidowano praktycznie również Prokuraturę Wojskową, gdyż nie miała ona już czym się zajmować. W gwarnym dawniej budynku prokuratury Zbigniew i Ireneusz przebywali już sami. I mogliby zapewne spokojnie zakończyć tam pracę, zamknąć drzwi i wyrzucić klucz, gdyby nie fakt, że śledztwo „… w sprawie zaistniałego w dniu 10 kwietnia 2010 roku w pobliżu lotniska wojskowego w Smoleńsku na terenie Federacji Rosyjskiej nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym …”  nie mogło się zakończyć. Dokumenty bowiem nadal nie nadchodziły.
A oni dalej cierpliwie czekali.
 
Pewnego dnia Ireneusz otrzymał informację, że osiągnął wiek emerytalny i  dla niego czas czekania już się zakończył.
 
Zbliżał się koniec kolejnego roku.
Prokurator Zbigniew - już samotnie - siedząc w pokoju, w którym razem z przyjacielem spędzali długie wieczory, dyskutując o przyczynach „zaistniałego przed laty nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym”, spoglądał przez okno. Widział zbliżający się zmierzch, roześmianych ludzi udających się do swoich domów, przez okna których mógł dostrzec palące się lampki choinek.
 
I nagle zupełnie niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi.  Do pokoju samotnego Zbigniewa wszedł prokurator rosyjski. W zniszczonej torbie miał pożółkłe resztki dokumentów, na które Zbigniew czekał od wielu, wielu lat. Rosjanin usiadł obok niego i w milczeniu przekazał mu ostatnie tomy akt.
Zbigniew spojrzał na kalendarz - na ostatniej kartce protokołu umorzenia śledztwa mógł wreszcie wpisać datę:  31 grudzień 2035 r.
 
Zbigniewa już nie ma – przeszedł na emeryturę, tak jak jego przyjaciel Ireneusz. Ale pamięć po nich pozostała.
 
Jako tych, którzy prowadzili najdłuższe śledztwo nowożytnej Europy.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Odeślijcie ich na drugi krąg, czyli sztuka dyplomacji

Nie tak dawno okazało się, że specjaliści będą odczytywać ruchy warg gen. Błasika na podstawie zapisów kamery przemysłowej z lotniska Okęcie.
 
Również niedawno okazało się, że Tomasz Turowski, który w czasach PRL-u był oficerem wywiadu, a teraz być może funkcjonariuszem lub współpracownikiem Agencji Wywiadu był jednym z organizatorów wizyty delegacji polskiej w Katyniu w dniu 10 kwietnia.
 
Kiedy w grudniu 2010 na Salonie24 napisałem notkę o podobnym, jak ta tytule, nie spodziewałem się, że anonimowy dyplomata, który występuje w niej jako główny bohater,  być może okaże się właśnie Tomaszem Turowskim. A jaki związek ma to z odczytaniem ruchu warg generała? Być może polscy  specjaliści (najlepiej ci z TVN-u i GW), na podstawie ruchu prawej powieki ambasadora Turowskiego rozwiążą zagadkę katastrofy w Smoleńsku.
 
Dlatego właśnie postanowiłem przypomnieć tę notkę. W nieco ironiczny sposób przedstawia ona negocjacje strony polskiej i rosyjskiej w sprawie organizacji wizyty 10 kwietnia, dlatego nie należy traktować jej zbyt poważnie (tak zresztą jak badania ruchu warg przez polskich specjalistów).
 
***
„Z nieoficjalnych informacji, jakie docierają do nas od dłuższego czasu wynika, że oprócz nieporozumień dotyczących interpretacji zapisów konwencji chicagowskiej dotyczących raportu w sprawie katastrofy w Smoleńsku, pojawił się dodatkowy problem, uniemożliwiający na obecnym etapie poprawę stosunków polsko-rosyjskich.
 
Jak powszechnie wiadomo polska strona rządowa od samego początku była niechętna wizycie w Katyniu prezydenta Kaczyńskiego, wraz z jego „bizantyjskim orszakiem”. Traktowała to, jako element kampanii wyborczej i skoro nie była już w stanie uniemożliwić odbycia tej wizyty – postanowiła ją w maksymalnym stopniu zepsuć.
Celem było przede wszystkim niedopuszczenie do rozpoczęcia uroczystości o planowanej godzinie. Maksymalne opóźnienie w dotarciu prezydenta na miejsce uroczystości miało na celu skompromitowanie go w oczach wyborców, zaprzyjaźnione stacje miały już przygotowane materiały na ten temat. Niejaki Jarosław Kuźniar z wiadomej stacji, tak rozpoczął swoją poranną audycję 10 kwietnia – Ciekawe, jaką gafę popełni dziś prezydent Kaczyński?
 
Ponieważ za logistyczną organizację wizyty odpowiedzialność ponosiła strona rządowa, jej przedstawiciel udał się odpowiednio wcześniej do Moskwy, aby przedstawić punkt widzenia rządu na sposób przyjęcia gości z Polski na ziemi rosyjskiej.
 
Jedną z możliwości było odesłanie samolotu na drugi krąg, a następnie - z dowolnego powodu - na inne lotnisko.
 
Negocjator polskiej strony rządowej miał jedną trudną do wyleczenia wadę. Wieloletnia służba dyplomatyczna doprowadziła jego prawą powiekę do takiego stanu, że co jakiś czas jego rozmówcy odnosili wrażenie, że do nich mruga.
Takie właśnie wrażenie odniósł przedstawiciel strony rosyjskiej – również wieloletni dyplomata - podczas wypowiadania przez polskiego negocjatora brzemiennych w skutki słów:
 
Najlepiej odeślijcie ich na drugi krąg.
 
Dyplomata rosyjski pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym przekazał polskie życzenie swoim mocodawcom.
 
Obecnie w zespole do spraw trudnych toczą się rozmowy pomiędzy przedstawicielami obu stron. Strona rosyjska przedstawiła stanowisko, w którym podkreśla, że prośba strony polskiej była jednoznaczna - poparta znanym w dyplomacji „efektem mrugnięcia” - i trudno było ją inaczej interpretować. Wiadomo, że w dyplomacji nie używa się słów niepotrzebnych, gesty mówią same za siebie. A poza tym … przyjaciołom się nie odmawia.
Strona polska stwierdziła, że co innego miała na myśli, a nie to, co później się wydarzyło. Brak porozumienia w ww. kwestii uniemożliwia dalsze pogłębianie polsko-rosyjskiego zbliżenia i może w najbliższych latach, odbić się negatywnie przy współpracy w wyjaśnianiu kolejnych „zwykłych” wypadków lotniczych”.
 
***
 
Doprowadzenie rozmów do końca w duchu kompromisu wymaga jednak od obu stron pewnych ustępstw. Jakie to ustępstwa? Rosjanie przyznają się do zamachu, ale nie powiedzą jak to zrobili, Polacy natomiast przyznają, że ich zadanie polegało tylko na tym, aby maksymalnie utrudnić przybycie prezydenta na czas do Katynia, ale Rosjanie nie do końca zrozumieli ich intencje i trochę przesadzili.
 
 Co uzyskano by, przedstawiając taki przebieg wydarzeń? Dla polskiej strony byłaby to próba częściowego umycia rąk, a dla rosyjskiej nie miałoby to znaczenia – po prostu zwykły wypadek przy pracy. „Dobre imię” obu stron nie zostałoby nadwątlone, ponieważ już od dawna go nie posiadają.
 
Dodatkowo czekiści będą dumni, ponieważ lubią jak się o nich mówi, a min. Sikorski będzie mógł zwolnić dyplomatę, który tak nieudolnie przeprowadzał negocjacje (co zresztą już uczynił).
Tak ustalony kompromis będzie miał również dodatkową zaletę dla blogerów. Nie będziemy musieli udowadniać faktu zamachu, a jedynie rozszyfrować metodę jego przeprowadzenia.