czwartek, 21 lutego 2013

Generałowie nie musieli zginąć



W ostatnim numerze Gazety Polskiej został zamieszczony artykuł „Generałowie musieli zginąć”(*), w którym autorzy zastanawiają się, dlaczego generałowie polecieli tupolewem, a nie innym samolotem, np. jakiem.




Zacznijmy od cytatu:

… Ponieważ prezydent miał do dyspozycji jedynie dwa samoloty, generałowie musieli lecieć albo jakiem, albo wraz z nim Tu-154. Ktoś postanowił – być może ta sama osoba, która wcześniej zadecydowała o powiększeniu salonki o dziesięć miejsc (dokładnie tylu uczestników liczyła delegacja wojskowa) – że będzie to jednak tupolew. W związku z tym w samolocie lecącym 10 kwietnia 2010 r. do Smoleńska wszystkie miejsca zostały zajęte, co doprowadziło do tego, że ze składu delegacji wycofano żołnierza Żandarmerii Wojskowej wyznaczonego do ochrony szefa Sztabu Generalnego WP gen. Franciszka Gągora. Jak pisała w odpowiedzi na nasze pytania Najwyższa Izba Kontroli, jej kontrolerzy stwierdzili, że żołnierz ŻW „został w Polsce, bo w samolocie brakowało dla niego miejsca”…

No to policzmy.

Przed rozbudową salonki samolot miał 90 miejsc dla pasażerów + 7 dla członków załogi (4 pilotów + 3 stewardessy, które miały miejsca poza częścią pasażerską). Stewardessa, która była równocześnie funkcjonariuszką BOR, zajmowała miejsce w części pasażerskiej.
Oznacza to, że samolotem mogło polecieć 97 osób (pasażerowie + załoga), a poleciało 96 osób, ponieważ jedna osoba nie zgłosiła się na lotnisko. I wtedy rzeczywiście mogło zabraknąć miejsca dla żołnierza ŻW.

Jeżeli natomiast salonka została powiększona o 10 miejsc (jak twierdzi raport Millera), to mogło polecieć 107 osób (100 pasażerów + 7 członków załogi). Poleciało 96 osób, zostało 11 wolnych miejsc.

Dlaczego zatem nie mógł polecieć żołnierz ŻW?

-----

Zestawmy jeszcze  następujące cytaty:

W Kancelarii Prezydenta nigdy nie powstał pomysł, by sugerować przebudowę salonki nr 3 w Tu-154 czy dokonywać innych zmian. To nie leży w kompetencjach Kancelarii. My przedkładaliśmy tylko dla Kancelarii Premiera zamówienie na konkretny typ samolotu, czy – jeśli była taka potrzeba – większej liczby samolotów. (Jacek Sasin)

Od początku założeniem Kancelarii było, że poleci tylko jeden samolot – Tu-154, w którym razem z prezydentem polecą i generałowie, i dziennikarze. Zakładaliśmy, że jeśli będzie więcej chętnych, po prostu nie polecą. Dlatego wielu osobom, które wyraziły taką chęć, odmówiliśmy. (Jacek Sasin)

– Mąż chciał lecieć jakiem, razem z dowódcami. Mówił o tym nawet przy stole wielkanocnym, kilka dni przed wylotem … Na ostatniej odprawie z dowódcami mąż powiedział – co wiem także od niektórych obecnych na tej odprawie generałów – że chce zabrać ich na pokład Jaka-40 i sam nim polecieć jako pasażer. (Ewa Błasik)

- Dzień przed wylotem do Katynia, gdy Andrzej wrócił do domu, zapytałam go, jakim samolotem wylatuje. Odpowiedział, że jednak leci Tu-154, razem z prezydentem. (Ewa Błasik)

– Od współpracowników męża dowiedziałam się, że dzień przed wylotem, około godz. 17, przyszedł faks z Kancelarii Prezydenta, że generałowie razem z moim mężem, mają polecieć u boku prezydenta Lecha Kaczyńskiego Tu-154. (Ewa Błasik)

-----

Wnioski:

- od początku planowano, że tupolewem poleci 90 pasażerów + załoga,
- w związku z tym, że zgłosiła się większa ilość dziennikarzy, zamówiono również jaka,
- lista pasażerów liczyła 90 osób, poleciało 89,
- do listy pasażerów zaliczono funkcjonariuszkę BOR, będąca równocześnie stewardessą,
- pozostałe 3 stewardessy miały swoje miejsca siedzące poza częścią pasażerską,
- żołnierz ŻW nie mógł polecieć, ponieważ salonka najprawdopodobniej nie została rozbudowana o 10 dodatkowych miejsc.

Nadal aktualne pozostaje pytanie:

- kto i dlaczego zdecydował, że pomimo starań generała Błasika generałowie nie polecieli jakiem, a zamiast nich polecieli nim dziennikarze?

poniedziałek, 4 lutego 2013

O ścinaniu brzozy ekspertów rozmowy

Istnieją przesłanki wskazujące na to, że w dotychczas jednolitej „pancerno – beczkowej teorii czasoprzestrzeni smoleńskiej” pojawiły się drobne pęknięcia. Istotą sporu jej zwolenników jest „współczynnik pancerności” brzozy, w starciu z którą tupolew miał utracić końcówkę skrzydła.
 
Prześledźmy fragment dyskusji, jaka odbyła się pod ostatnim wpisem czołowego eksperta, a przy okazji jezuity, teologa, etyka rynku i demokracji.
 
K. Mądel: - Każde naruszenie struktury kesona skrzydłowego mogło łatwo doprowadzić do tragedii, a tam o skrzydła uderzało wiele drzew, co słychać wyraźnie w nagraniach z kokpitu i widać na fotografiach krawędzi natarcia skrzydeł, aż w końcu jedno z drzew wbiło się aż do połowy szerokości płata,  doprowadzając  do  jego  ukręcenia  pod  wpływem  siły  nośnej.
 
P. Artymowicz (You-Know-Who): - Fizyczna trajektoria  ze  skrzydłem  urwanym  na  brzozie  jest jedynym wyjaśnieniem śladów na ziemi opisanych przez wszystkich.
 
K. Mądel: - Skrzydeł nie robi się z gipsu, więc nie odpadają w jednej chwili, a scenariusz destrukcji tego skrzydła był już setki razy opisywany. Brzoza  nie  odcięła  skrzydła, wybiła się w nie jedynie do połowy, widać to na wielu zdjęciach publicznie dostępnych, a potem siła nośna ukręciła skrzydło. Trwało to ok. 1 sekundy. Samolot przeleciał w tym czasie 80 metrów.
 
Frycek18: - Wg mnie  końcówka  skrzydła  musiała  odpaść  od  razu  w  całości, dlatego, że jak wszystko na to wskazuje, uszkodzone drzewo złamało się pod własnym ciężarem z opóźnieniem.
 
Nudna-Teoria: - Urwana końcówka musiała minąć dalej stojące drzewa. Z rozważań innych blogerów, tych z tych poważniejszych, wynika, że  końcówka  musiała  się  urwać  praktycznie  na  brzozie, bo inaczej nie wyrobiła by się przed następnymi drzewami i w nie uderzyła.
 
P. Artymowicz: - Ja też nie mogę poprzeć hipotezy o oderwaniu skrzydła sekundę później, bo  to  wynika  z moich  obliczeń - za mało czasu wtedy na beczkę, za daleko by samolot w rzeczywistości zaleciał. Mam obliczenia wariantowe gdzie już 1/4s psuje cala zgodność trajektorii ze śladami.
 
Jak wynika z powyższej dyskusji istotą sporu jest czas odpadnięcia końcówki skrzydła. Przyjęcie czasu  późniejszego o około sekundę od hipotetycznego uderzenie w brzozę, czyni całkowicie bezużytecznymi obliczenia Pawła Artymowicza, który z aptekarską dokładnością starał się przedstawić trajektorię ostatnich sekund lotu tupolewa.
 
Cofnijmy się teraz do dnia 30 stycznia 2013 roku, gdy Gazeta Wyborcza zamieściła na swoim portalu omówienie dyskusji „Katastrofa smoleńska. Fakty”, którą zorganizowała w swojej redakcji. Jeden z fragmentów dotyczy stanowiska Macieja Laska wobec teorii prof. Wiesława Biniendy:
 
(…) Kublik pytała, co komisja sądzi o teorii prof. Wiesława Biniendy, naukowca z USA, który doradza Macierewiczowi. Twierdzi on, że skrzydło samolotu nie mogło ucierpieć przy kolizji z brzozą. Jego zdaniem drzewo zostałoby ścięte, a samolot poleciałby dalej. (… ) Wtedy Lasek pokazał fotografię brzozy z fragmentami skrzydła. - Na to, że samolot leciał niżej, wskazuje też zapis wysokościomierza - tłumaczył. - To nie jest tak, że sama brzoza ścięła skrzydło. Działały na nie dodatkowe ogromne siły – przypomniał (…)
 
Na potwierdzenie powyższego wniosku zostało zamieszczone video z fragmentem wypowiedzi Macieja Laska na ten temat. Usłyszeliśmy m. in. następujące słowa:
 
(…) Nigdy  nie  zostało  powiedziane,  że  samolot  ścina  brzozę,  albo  brzoza  ścina  skrzydło. (…) Możemy być pewni, że uszkodzenie tej konstrukcji, a do tego doszło na samym początku, czyli początek destrukcji skrzydła zapoczątkowany przez kolizję z tym drzewem spowodował, że tych sił aerodynamicznych nie miało już co przenosić, nie było tej konstrukcji, która mogła ją przenieść w sposób bezpieczny. W związku z tym skrzydło po ścięciu w zasadzie, bo ta brzoza została złamana, prawda, na zdjęciu widać, że jest przecięta,  tak  jak  mówi  pan  profesor Binienda, brzoza jest złamana, nie ma ciągłości tego elementu.(…)
 
W pierwszym zdaniu Maciej Lasek mija się nieco z prawdą, ponieważ w tabelach zamieszczonych w załączniku do raportu, który jako członek komisji Millera podpisał, pojawiają się następujące stwierdzenia:
 
4 - brzoza – miejsce utraty końcówki lewego skrzydła
4 - Brzoza oderwanie fragmentu lewego skrzydła,
 
ale dalej potwierdza, że końcówka skrzydła nie została oderwana bezpośrednio na brzozie. Mirosław Milanowski, członek podkomisji lotniczej w komisji Millera (nota bene ekspert meteorologii) określił to w sposób następujący: - Skrzydło  nie  oddzieliło  się  na  samej  brzozie, tam się zaczął proces.
 
Ponieważ dyskusja została nazwana przez organizatorów: „Katastrofa smoleńska. Fakty, należy przypomnieć osobom wskazującym, na bezpośrednie odłamanie końcówki skrzydła na brzozie, że polemizują z „faktami” przedstawianymi przez ich ulubiony i opiniotwórczy organ prasowy.
 
Byłoby również wskazane, aby polemizujące ze sobą strony uzgodniły wspólne stanowisko, dając możliwość  krytykom takiej interpretacji zmierzenia się ze spójną i jednolitą „teorią pancernej brzozy”. Paweł Artymowicz powinien natomiast przyjąć do wiadomości, że rzeczywistość nie zawsze musi odzwierciedlać jego obliczenia.