Historie są różne. Niektóre opowiadają o miłości, inne o nienawiści. Są
historie radosne i smutne. Te najbardziej wzruszające są o przyjaźni i
wierności. Ale ta jest o czymś innym … o cierpliwości.
***
Był sobie prokurator. Na imię miał Zbigniew. I miał przyjaciela.
Poznali się, kiedy był jeszcze młodym asesorem. Przyjaciel Ireneusz
nauczył go jak poruszać się w skomplikowanym świecie prokuratury. Czasem
chodzili razem na piwo i podczas tych spotkań - w bardzo luźnej i
przyjacielskiej atmosferze - wymieniali się doświadczeniami wyniesionymi
z prowadzonych śledztw.
Mijały lata, aż nadszedł pamiętny 10 kwietnia 2010 roku. Od tego czasu,
z nikomu nieznanych prokuratorów stali się postaciami medialnymi.
Musieli chodzić na konferencje prasowe, odpowiadać na dziesiątki –
nierzadko trudnych – pytań.
Ale na tę okoliczność wypracowali jedną skuteczną metodę.
Ta metoda nazywała się „Czekamy na dokumenty”.
Mijały kolejne lata. Dzięki niestrudzonemu ministrowi obrony, armia
polska została zredukowana do gabinetu ministra i jego osobistej
sekretarki. Granic Rzeczpospolitej chroniła firma ochroniarska
„MilitaRus”, w której udziały mieli jacyś biznesmeni z Wysp Dziewiczych.
Nikt nie sprawdził kim byli, ponieważ nikomu ta wiedza nie była
potrzebna.
W związku z likwidacją armii, zlikwidowano praktycznie również
Prokuraturę Wojskową, gdyż nie miała ona już czym się zajmować. W
gwarnym dawniej budynku prokuratury Zbigniew i Ireneusz przebywali już
sami. I mogliby zapewne spokojnie zakończyć tam pracę, zamknąć drzwi i
wyrzucić klucz, gdyby nie fakt, że śledztwo „… w sprawie
zaistniałego w dniu 10 kwietnia 2010 roku w pobliżu lotniska wojskowego w
Smoleńsku na terenie Federacji Rosyjskiej nieumyślnego sprowadzenia
katastrofy w ruchu powietrznym …” nie mogło się zakończyć. Dokumenty bowiem nadal nie nadchodziły.
A oni dalej cierpliwie czekali.
Pewnego dnia Ireneusz otrzymał informację, że osiągnął wiek emerytalny i dla niego czas czekania już się zakończył.
Zbliżał się koniec kolejnego roku.
Prokurator Zbigniew - już samotnie - siedząc w pokoju, w którym razem z
przyjacielem spędzali długie wieczory, dyskutując o przyczynach
„zaistniałego przed laty nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu
powietrznym”, spoglądał przez okno. Widział zbliżający się zmierzch,
roześmianych ludzi udających się do swoich domów, przez okna których
mógł dostrzec palące się lampki choinek.
I nagle zupełnie niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi. Do
pokoju samotnego Zbigniewa wszedł prokurator rosyjski. W zniszczonej
torbie miał pożółkłe resztki dokumentów, na które Zbigniew czekał od
wielu, wielu lat. Rosjanin usiadł obok niego i w milczeniu przekazał mu
ostatnie tomy akt.
Zbigniew spojrzał na kalendarz - na ostatniej kartce protokołu
umorzenia śledztwa mógł wreszcie wpisać datę: 31 grudzień 2035 r.
Zbigniewa już nie ma – przeszedł na emeryturę, tak jak jego przyjaciel Ireneusz. Ale pamięć po nich pozostała.
Jako tych, którzy prowadzili najdłuższe śledztwo nowożytnej Europy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz